Leniwe to zdecydowanie nie jest ten przymiotnik, którym możemy opisać nasz krótki urlop. Jako, że oboje nie lubimy leżeć na plaży, a zdecydowanie wolimy od niego zwiedzanie, eksplorowanie i łapanie klimatu, wiadomym było, że wybierzemy właśnie jakieś duże miasto. Padło na Paryż. Dlaczego? Bo Ania nigdy tam nie była, a Kuba miał po swoim zwiedzaniu, mówiąc delikatnie mieszane uczucia co do niego i dał namówić się na ich podważenie. Co nam z tego wyszło i jak nam się Paryż spodobał? O tym w poniższym wpisie.
Pogoda
My nie lubimy gorąca, ale wpakowaliśmy się w spory upał. Średnia temperatura przewyższała 30 stopni i nie ważne, co byśmy robili, po 45 min spacerze nasze koszulki można było wyciskać. Pierwszego dnia staraliśmy się z tym upałem walczyć, i mimo niego na 100% zwiedzać miasto. Potem odpuściliśmy i pośniadaniowa drzemka albo kawa w klimatyzowanej kawiarni stała się rytuałem. Na szczęście dwa ostatnie dni były już dużo przyjemniejsze do zwiedzania — nie padało i nie było też upałów.
Miejsce
Noclegi znaleźliśmy w okolicach placu Pigalle, w 9 dzielnicy. Była to bardzo trafna decyzja, ponieważ w większość miejsc byliśmy w stanie dojść pieszo, a jeśli chcieliśmy być tam szybciej — zaraz pod oknem mieliśmy stację metra (swoją drogą bardzo dobrze zorganizowanego). Mieliśmy też naprawdę blisko do Montmartre — naprawdę uroczego miejsca, w którym bardzo przyjemnie można pospacerować lub coś zjeść.
Sam Paryż jako miasto jest piękne — szczególnie kamieniczki i boczne uliczki, pomijane przez większość wycieczek. Przed wyjazdem zrobiliśmy mały research, więc wiedzieliśmy też, gdzie warto iść, a gdzie nie ma sensu. Jeśli chodzi o czystość to podobnie do większości stolic — nie można powiedzieć, żeby ulice były brudne, ale niektóre były też nieco zaniedbane. W kwestii czystości dość nieprzyjemne bywają stacje metra, na których po prostu miejscami w tunelach śmierdzi.
Zwiedzanie
W Paryżu na pewno nie zabraknie nam atrakcji do zwiedzania — zachęcamy do zwiedzania miasta także na pieszo — wieża Eiffla czy katedra Notre Dame robią wrażenie także z zewnątrz, a nie do końca mieliśmy ochotę stać godzinami w kolejkach czekając na wstęp.
Ze zwiedzania zaplanowaliśmy muzeum d’Orssay oraz Pompidou — w pierwszym przypadku jako osoby <26 lat mieliśmy wstęp za darmo (to naprawdę super opcja, wiele muzeów pozwala na darmowy wstęp albo poniżej 26 roku życia albo za okazaniem legitymacji studenckiej). W Pompidou zdecydowaliśmy się wykupić wejściówki (darmowy wstęp nie obejmuje wystaw sezonowych) — okazało się, że naprawdę było warto. Na każde z tych muzeów poświęciliśmy jeden dzień i prawdę mówiąc pod koniec zwiedzania już bardziej przemykaliśmy niż podziwialiśmy — oba obiekty są ogromne i spokojnie można zaplanować po dwa dni na każdy z nich jeśli choć trochę sprawia Ci przyjemność obcowanie z kulturą.
Z uwagi na ograniczenia czasowe oraz sezon turystyczny odpuściliśmy zwiedzanie Luwru — to wypad na minimum kilka dni.
Jedzenie
Tutaj spotkało nas największe rozczarowanie, bo oboje jesteśmy fanatykami śniadań we francuskich kawiarenkach, gdzie zwykle zamawiamy koszyk pieczywa, kawę, smarowidła, do tego jajko gotowane lub sadzone. W przeważającej większości kawiarni w Paryżu śniadanie to kromka pieczywa, masełko ‘jednorazówka’ i kawa przelewowa ;) Na szczęście ostatecznie znaleźliśmy miejsce, w którym zarówno pieczywo jak i kawa były wyśmienite i takie, jak być powinny. Z racji upałów obiady jadaliśmy raczej lekkie — zdarzyło się coś z kuchni włoskiej, no i oczywiście naleśniki i hot dogi. W przypadku tych drugich trzeba trochę uważać — bo możesz dostać takiego z mikrofalówki ;) To była jednak nasza wina trochę, bo był to posiłek awaryjny i kupowany pod wieżą Eiffla.
Dużo lepiej wypadły słodycze, po naszym powrocie Tesla nie musiała się wstydzić swojego … 12-paku nazwijmy to. Fenomenalne makaronsy (co ciekawe, nawet takie z Carrefoura były lepsze niż większość dostępnych u nas) czy lody (na eklerki ostatecznie nie trafiliśmy) są pokusą nie do odparcia ;)
Wrażenie
Kuba był już w Paryżu wczesniej i miał bardzo negatywne wspomnienia — szczególnie ze względu na barierę językową. Było to jednak kilka lat temu i od tego czasu wiele się zmieniło — największy problem okazało się, że mieliśmy w Starbucksie ;) W większości restauracji jest co najmniej menu w języku angielskim (a często kelnerzy swobodnie sie potrafią porozumieć), informacje dotyczące transportu, interfejs automatów do biletów czy kasy w muzeach i galeriach — wszędzie dogadamy się w jezyku angielskim.
Dzięki temu, że w miarę planowaliśmy zwiedzanie i nie porywaliśmy się na za wiele, uniknęliśmy największych kolejek i skupisk turystów, co pozwoliło nam po prostu cieszyć się urlopem. A naprawdę było się czym cieszyć :) Znaleźliśmy kilka bardzo przyjemnych zakątków, zwiedziliśmy to, na czym nam zależało i wypoczęliśmy, naprawdę polecamy i z pewnoscią wrócimy (uzbrojeni w wiedzę, gdzie i co jeść).
Z jezykowych ciekawostek — w upały zdarzyło nam się zawitać do McDonaldsa po zimne napoje, po płatności kartą na wydruku widniało ogromne “Order payed”.
Co zrobić by mieć udany urlop?
Dość ważne jest zrobienie researchu i wstępne zaplanowanie co chcemy zwiedzać a także co chcemy omijać ;) Nie musi to być precyzyjny plan z podziałem na godziny ale pozwoli Ci uniknąć sytuacji ‘to co robimy dzisiaj’. Nie zapomnij wyszukać też miejsc, w których możesz coś zjeść (i na pewno nie korzystaj z ‘top 10’ — w jednym z takich miejsc np trzeba rezerwować stolik na kilkanaście dni wcześniej, żeby nawet wejść). W tym kontekście pamiętaj o różnorodności — nie zawsze to, co u nas uważamy za kuchnię danego kraju/regionu, jest przyrządzane/smakuje tak samo w ‘lokalnych’ knajpach. I na pewno nie ma nic złego w tym, żeby na wakacjach w Paryżu iść do włoskiej restauracji na sałatkę czy pizzę.
Ale najważniejsze — to nie spinaj się, nie musisz zwiedzić wszystkiego! To urlop, więc służy do wypoczynku. Jeśli macie ochotę spędzić poranek w piżamach, z lampką wina, to jak najbardziej!