Jeszcze w połowie sierpnia miałam dokładny plan na to, jak będą wyglądały moje kolejne tygodnie i miesiące. Wszystko, dokładnie zwizualizowane, punkt po punkcie… co mogło pójść nie tak?
Plany
A więc CV wysyłałam od połowy sierpnia, nie wcześniej, bo przecież nie ma potrzeby, bo procesy góra miesiąc, bo niedostępny kandydat to większy kłotop. Tam gdzie mogłam byłam polecana przez pracownika (w przypadku dużych korpo nie daje to aż tyle, ot po prostu może on potem dopytać o twój status, no i dostać bonus jak Cię zatrudnią), wysyłałam CVki do firm, ale i agencji HR. W międzyczasie naprawdę mocno i solidnie powtarzałam, douczałam się algorytmów, struktur danych, bo wiedziałam, że duże firmy lubią o to pytać. Moje CV wyglądało naprawdę fajnie, zadbałam też przecież o rekomendacje. Mam też dużo pewności co do moich kompetencji, to już nie jest szukanie pierwszej pracy w branży, wiem co umiem, co mogę zaoferować, jaką wartość wnoszę do zespołu. Nie boję się rekrutacji (choć stres przed rozmowami pojawia się zawsze)… Wszystko idealne, co może pójść nie tak?
Rzeczywistość
Przygotowana, jak nigdy dotąd, zaczęłam szukać pracy — z pewnością, że wszystko pójdzie łatwo. Na początku trzeba było wgryźć się w irlandzki rynek (ale to temat raczej na inny wpis), bo trochę inaczej wygląda tutaj poszukiwanie pracownika i oczekiwania wobec niego. Potem, dowiedziałam się, że część firm, w szczególności tych mniejszych nie do końca chce się rekrutować via Skype, rekruterzy mówili, że może być przez to mniej ofert. Mniej to nie zero, byłam dobrej myśli (nadal przecież jestem, ten wpis nie zakończy się jakąś łzawą katastrofą). Zaczęły się pierwsze rekrutacje :) wszystko szło ok, ale jednak …
No właśnie ;) W jednej firmie stwierdzili, że w tym akurat projekcie bym się zanudziła, w drugiej, ciągnęli mnie przez całą rekrutację by na koniec powiedzieć, że jestem overqualified i za droga, i zatrudniają człowieka bez doświadczenia, za trochę mniejszą kasę … hitem jest to, że w jedej z firm z wielkiej czwórki moje CV po prostu utknęło (jest przez rekrutera od miesiąca oznaczone do dalszej rekrutacji)… Kolejne procesy czekają na zgody managera…
Wynik jest taki, że nie mam pracy. Na ten moment :) Nie dlatego, że nie umiem programować, nie dlatego, że nie mówię po angielsku, ale jakoś po prostu się tak złożyło. Pewnie, jakbym miała 5+ lat doświadczenia było by łatwiej, ale też nikt nie odrzucił mnie za moją wiedzę, po prostu tak się jakoś złożyło.
Oddech.
I wiecie, co? Mogłabym olać ten wpis. Mogłabym napisać, że przez najbliższy miesiąc sama zadecydowałam, że szukam najlepszej kawiarni w Dublinie, że eksploruję, że chce blogować, że wszystko idzie według planu. Ale czemu mam udawać, że moje życie jest cukierkowo idealne?
Nie jest. Nikt nie żyje takim życiem. Ciężka praca, porażki, rozczarowania, to jest to co spotyka każdego z nas. Czasem głupie zbiegi okoliczności, czasem nagłe zmiany… Życie bywa frustrujące. To nic złego. Dostaje się czasem po tyłku, rzadko też, coś skapuje z nieba. Tak, to może irytować. Osobę, która lubi mieć plan jak ja, może nawet podwójnie. I nie ma nic złego w tupaniu i płaczu, kilka takich chwil może rozładować napięcie.
A potem, warto po prostu uśmiechnąć się, i poprawić swoje plany. Wysłać kolejną porcję CV, napisać maila do HRów, z pytaniem, czy coś już wiadomo. Bo to, że nie jest idealnie, nie znaczy, że nie możesz wpływać na swoją sytuacje. Działać, realizować swoje cele. Może wyjdzie wolniej, może mniej spektakularnie, ale się uda.
I wiem, że nie tylko mi jest teraz “pod górkę”. Może Ty też utknęłaś trochę z realizacją swoich planów. Może czynniki z zewnątrz, może po prostu idzie trochę wolniej… Róbmy swoje, pamiętajmy o celu. Będzie OK.
To też tak, że czasem “zwolnienie” z realizacją celów może wyjść na dobre. Kilka lat temu miałam mały wypadek, w wyniku którego, przez 1,5 miesiąca nie mogłam być bardzo aktywna. Musiałam leżeć, nie nadwyrężać nogi, zero imprez, alkoholu. I wiesz co? Jak tylko ten czas minął ja zrozumiałam doskonale, że nic lepszego niż ten przymusowy “slow life” nie mogło mi się przytrafić, a przestrzeń, jaką zyskałam dzięki “dziurze” na piszczelu, okazała się bardzo przydatna (no i mam też bliznę w kształcie serca, how cool is that?).
To co, wracamy do działania? Ja kolejną porcję CV już wysłałam.